
Sesje Neuro by forum
MG
Alan McCabe
McCabe był zwykłym, normalnym facetem. Mieszkał na przedmieściach Amarillo, pracował w pobliskim warsztacie samochodowym. Miał żonę Claudię i trzyletnią córeczkę Susan.
Był typowym gościem z przedmieścia. Harował od poniedziałku do piątku, po to aby w sobotę rano zabrać córkę do kina, zjeść obiad z żoną, a wieczorem obejrzeć z kumplami mecz w garażu przy piwie i grillu. Albo korzystając z pogody wyskoczyć i pojeździć na motocyklu.
Wojna odebrała mu wszytko. Przedmieścia Amarillo nie spłonęły od razu. Był czas aby się spakować i uciekać. McCabe sądził, że uda im się dotrzeć do jego brata w Nowym Meksyku.
Po drodze spotkali grupę więźniów - uciekinierów z zakładu o zaostrzonym rygorze.
Alana pobito do nieprzytomności. Jego żonę zgwałcono. Wielokrotnie. Jego córka zaginęła. Bandyci zostawili go aby zdechł na pustyni.
Kiedy Alan odzyskał przytomność i zrozumiał co się stało był jak otępiały. Ślady napastników zniknęły w pustyni.
Długo szukał. Tropił. Szedł w końcu ich śladem - tropem ludzkich krzywd: napadniętych farm i osad, Zabitych mężczyzn i zgwałconych kobiet.
Kiedy ich odnalazł przeżył gorzkie rozczarowanie.
Bandyci musieli natkać się na skażony zbiornik wody. Kiedy John do nich dotarł cała czternastka nie żyła zabita niewidzialną, popromienną śmiercią.
Susan z nimi nie było. McCabe musiał pogodzić się ze śmiercią córeczki.
Odebrano mu nawet możliwość zemsty.
Nie pozostało mu już nic.
Miles Addison wlał w serce McCabe otuchę. Przekonał go, że warto poświęcić się dla nowej społeczności. Że praca pomoże mu odzyskać równowagę. Że w nowym świecie jego umiejętności są na wagę złota. McCabe zgodził się zamieszkać w Posiadłości.
John Doe
John Doe nie jest moim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Nie wiem jak się nazywam. Nie wiem kim byłem, co robiłem, nie wiem jak przeżyłem Apokalipsę .
Miles Addison znalazł mnie na pustyni podczas jednej swojej podróży. Byłem zakopany po szyję w piasku. Obok mnie leżało truchło sępa, któremu musiałem odgryźć głowę kiedy próbował wydziobać mi oczy. Majaczyłem w gorączce. Zginałbym gdyby nie Addison.
Od słońca, brak wody i strachu musiałem stracić pamięć. Podejrzewam, że musiałem być żołnierzem, może policjantem. Kimś związanym z takimi zawodami. Świadczy o tym to co potrafię. Wiem, też że potrafię zabijać. Nie ma dnia żebym nie siedział przed ogniskiem próbując sobie coś przypomnieć.
Pustka. Jakby słońce wykasowało akurat te pliki dotyczące mojej historii. Pamiętam świat przed wojną ale nie mogę się w nim odnaleźć.
Im dłużej żyję w Posiadłości tym bardziej boję się tego co mogę sobie przypomnieć.
Może czas zacząć pisać zupełnie inną książkę życia.
Christopher Mood
Cisza i spokój. To były najważniejsze rzeczy w życiu Mood'a. Hałas cywilizacji działał mu na nerwy. Miasto napawało go wstrętem i choć nigdy tego nie przyznał - strachem. Nie potrafił odnaleźć się wśród stali i szkła.
Równowagę odzyskiwał w dzikiej naturze. Wśród jego przodków musiał być jakiś czerwonoskóry myśliwy. Mood rozumiał mowę lasu a westchnienia pustyni i prerii były dla niego urokliwe jak szept kobiety.
Mood był strażnikiem leśnym. I chociaż szefowie twierdzili, że jest za miękki aby wymierzać sprawiedliwość kłusownikom to był ceniony za swoje umiejętności. Korzystając z pracy Mood mieszkał na terenie Parku Narodowego "Gunnison" w południowym Kolorado. Nie związał się z nikim. trudno znaleźć kobietę, która zgodzi się zaszyć w głuszy a sklepy odwiedzać tylko by uzupełnić zapasy amunicji.
Kiedy nadeszła Apokalipsa Mood nie był zaskoczony. Od dawna wyrażał przekonanie, że pędząca cywilizacja dogoni własną zagładę. I chociaż poczuł szok i ogromny żal z powodu milionów istnień to miał możliwości aby stanąć naprzeciw nowej rzeczywistości. Park Narodowy nie był miejscem w które uderzyły bomby. Wydawało się, ze zwierzyny jest dość aby utrzymać się z polowania. Może fakt, że nigdy nie był mocno zżyty z ludźmi spowodował, że Mood nie poddał się czarnej rozpaczy.
Opad promieniotwórczy naszedł wraz ze wschodnim wiatrem. Skażona woda zabiła setki zwierząt, martwe drzewa przestały być schronieniem dla ptaków. Na oczach Mooda Parki Narodowy umierał powoli. Każdego dnia przybywało uschniętych drzew, truchła padłych zwierząt znaczyły piękne niegdyś tereny niczym wrzody i czyraki. Mood zrozumiał, że jego czas w tym miejscu dobiegł końca.
W chaosie jaki powstał po apokalipsie Mood nie był w stanie przetrwać. Zrozumiał to kiedy zobaczył bandy zwyrodnialców napadających na ocalałe osiedla. Kiedy zobaczył, że światem rządzi jedynie przemoc i siła. Kiedy zrozumiał, że wszelkie wartości odeszły w niebyt.
Mood nigdy nie był silny psychicznie. Otoczony znanym mu światem dzikiej natury jak kokonem nie był przygotowany na to co zobaczył. Zrozumiał, że przyjdzie dzień że będzie musiał zabić niewinnego człowieka aby przeżyć. Zdał sobie sprawę, że może się okazać, że jedynym ratunkiem będzie życie kogoś kto zostanie upolowany jak zwierzyna. Że sam może stać się zwierzyną.
Do tej pory sądził, że cywilizacja zabija świat. Teraz zrozumiał jak bardzo był krótkowzroczny.
To cywilizacja sprawiła, że świat żył, kiedy ona zniknęła nic nie było w stanie utrzymać w ryzach najpodlejszych ludzkich instynktów.
Ręka drgnęła mu w ostatnim momencie. Kula wyżłobiła głęboką bruzdę w jego czaszce pozbawiając przytomności. Samotny strzał mógł zostać usłyszany przez bandytów, mógł zwabić dzikie zwierzęta. Mógł wreszcie pozostać niezauważony przez nikogo skazując Mooda na samotną śmierć na pustyni.
Strzał zaalarmował Milesa Addisona, który pokazał Moodowi, że wciąż jest nadzieja i warto dalej walczyć.
Że warto żyć…
Daren Fletcher
Całe swoje życie Darem miał farta. Łatwo zaliczał laski. Łatwo wpadała mu kasa. Łatwo wykręcał się od roboty.
Krótko mówiąc miał fart. I miał gadane.
Daren był facetem, który potrafił wcisnąć Eskimosowi lód a Beduinowi worek z piaskiem i na tym zarobić.
Sprzedawał ludziom rzeczy, które były im niepotrzebne ale wierzyli mu, że są im niezbędne.
Sprzedawał samochody, sprzedawał domy, sprzedawał odkurzacze. Teoretycznie Daren sprzedawał wszystko. Miał własną agencję pośrednictwa w handlu. Zajmował się też reklamą. Nie była to duża firma. Daren kochał się w gąszczu negocjacji, większość roboty wykonywał sam. W kontaktach "jeden na jeden" nie miał sobie równych.
Nie założył rodziny. Nie miał na to czasu.
Policja chciała go jako negocjatora ale jemu nie podobał się praca w budżecie. był zbyt niezależny. Wciskał ludziom kit bo to lubił, jeżeli jeszcze na tym zarabiał to świetnie.
Nie był świnią. Nie odbierał wdowom ostatniego grosza za nowy junkers. Nie sprzedawał staruszkom przechodzonych akcji.
Z reguły - bo w handlu często nie ma sentymentów.
Atak i wojna zaskoczyła Darena jak miliony innych. Miał jednak jak zwykle szczęście. Przebywał w tym czasie wiele kilometrów od Amarillo. W trasie, na pustkowiu gdzie nie spadły bomby.
Daren nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Cudem nie zginał. Przyłączył się do grupy były żołnierzy przekonując ich dowódcę o swoje przydatności.
To nie był łatwy i miły okres. Lawirował w brutalnym towarzystwie marines, którzy porzucili służbę aby wywalczyć sobie miejsce w nowym świecie. Z reguły polegało to na zabieraniu tym, którzy nie mogą się sami obronić. Tyczyło się to wszystkiego - od jedzenia po kobiety.
Po roku nie mogąc wytrzymać okrucieństwa swoich towarzyszy Daren uciekł, zabierając ze sobą najlepszy wóz po dach załadowany zapasami. Przez pewien czas podróżował po północnym Teksasie nie mogąc znaleźć dla siebie miejsce. Sytuację pogarszał fakt, że byli towarzysze mu nie odpuścili. Wiedział, że idą jego tropem.
Daren spalił auto i cześć zapasów, pozorując bandycki atak i swoją śmierć. Uciekał dalej. Kiedy wydawało się, że fart się skończył i Daren zdechnie na pustyni szczęście uśmiechnęło się do niego kolejny raz. Spotkał go Miler Addison, popełnił błąd i porozmawiał z Darenem. Jemu wystarczyła niecała minuta aby Addison zabrał do Posiadłości.
John Clinch
Kiedy wszystko się zaczęło John Clinch był z kumplem na rybach. W sobotę rano spakowali wędki, na pick-upa Johna wrzucili zgrzewkę browarów i żarcia w puszkach, ucałowali żony i dzieci i pojechali. Dwa dni wcześniej John i jego najlepszy przyjaciel Woods trzy dni gasili pożar w zakładach Statmera na przedmieściach Amarillo. Po tej harówie szef brygady wyróżnił swoich dwóch najlepszych strażaków całym wolnym tygodniem.
Ich żony także wykazały się wyrozumiałością i wiedziały, że mężom po trzech dnia ognistego piekła w zakładach papierniczych należy się porządny, dobry odpoczynek.
Jezioro Meredith leży może godzinę drogi od granic Amarillo ale kiedy już się tam dotrze cywilizacja zanika. Właśnie dlatego Clinch z Woodsem nie zdziwili się kiedy w niedzielę padł zasięg w ich komórkach. Żony powiadomili już wcześniej że spokojnie dotarli na miejsce. Czas bez telefonów umilił im browar i okazjonalne wędkowanie.
Właśnie dlatego Clinch nie dowiedział się o ataku biologicznym. Nie widział masy uchodźców zmierzających do Amarillo z nadzieją dostania się do szpitala. W tym czasie nieświadomy niczego relaksował się z Woodsem w leśnym domku położonym w największej głuszy jeziora Meredith.
W piątek, w noc przed powrotem jego i Woodsa obudziło białe, jaskrawe światło które wybuchło nagle w środku nocy. Kiedy wyskoczyli z domku na zewnątrz było jasno jak w dzień, przez kilkanaście sekund. Niewiele myśląc wskoczyli do pick-upa żeby sprawdzić co się stało.
Pożar szalejący w Amarillo był tak potężny, że widać go było z odległości wielu kilometrów.
Nie działało radio, telefony pozostały głuche.
Kiedy pick-up Johna dojechał do miasta nie było jak dalej jechać. Amarillo płonęło całe. Mężczyźni w końcu zrozumieli że nie dotrą do swoich domów. Zaczęli robić to czego nauczono.
Ratowali ludzi.
Cala noc pełna sadzy, temperatury spalającej płuca, dymu zasłaniającego wszystko wokół i przerażających dźwięków umierających ludzi.
W czasie tej strasznej nocy John poparzył swoje ręce tak, że skóra z dłoni zeszła razem z rękawicami. Nie dotarł nawet w okolice swojego domu.
Woods umarł nad ranem. Zaczął nagle wymiotować, żółcią, potem krwią, potem płatami mięsa. Na końcu wypluł cos co przypominało jego wnętrzności.
Clinch cudem nie umarł od choroby popromiennej. Zwyciężył jego silny organizm. Nie pamięta w jaki sposób dostał się na wojskową ciężarówkę, która wywiozła go z miasta.
W pośpiesznie zorganizowanym obozie dla uchodźców zajęto się jego poparzeniami. Clinch miał szczęście, kiedy w obozie wybuchły walki o żywność, wodę i leki stał już o własnych siłach.
Nie oglądał się za siebie. Dręczony myślą, że nie dotarł do swojej rodziny w noc ataku nie oglądał się już za siebie.
Do Amarillo nie było już powrotu. Czaiła się tam atomowa śmierć.
John wrócił do domku nad jeziorem Meredith. Po drodze rozpaczliwe zbierał zapasy jedzenie, wody, wszystkiego, żywiąc się nadzieją, że jego żona Melinda z synem Chrisem przeżyli atak i udali się do domku w lesie.
Domek został pusty tak jak zostawił go z Woodesm.
Zebrane zapasy pozwoliły mi przeżyć zimę.
Na zewnątrz szalała śmierć, choroby, bandy maruderów. John kilka razy musiał ratować się ucieczka kiedy opuszczał głuszę w poszukiwaniu zapasów. Przeżył tak całe trzy lata
Za kolejnym razem nie miał tyle szczęścia. Jedna z band wytropiła jego leśny domek. Cudem uciekł i dotarł do ukrytego samochodu. Pozbawiony wszystkiego jechał na północ. Lincoln zepsuł się po kilku godzinach. Szukając schronienia Clinch cudem dotarł do miejsca gdzie został przyjęty i nakarmiony .
Bob Thorton, Paul Thorton

Starszy, czarnoskóry mężczyzna po 50, który przed wojną miał z rodziną farmę w północnym Teksasie. Jego żona, dorosły syn, synowa i niezamężna córka zmarły w pierwszych dnia na paskudna odmianę nowej dżumy. Bob okazał się odporny, podobnie jak jego 10 letni wnuk Paul. Zaradność starszego mężczyzny pozwoliła im przeżyć trudne pierwsze lata po wojnie. Kiedy opad popromienny wygnał z ich rodzinnych okolic Bob uciekł z wnukiem na tereny koło "Apishapy". gdzie przed wojną jeździł wędkować. Tutaj natknęli się na addisona, który niedawno zamieszkał w Posiadłości.
Elizabeth Morrow
Elizabeth miała z mężem farmę w południowym Kolorado. Ominęły ich choroby, ominęły bomby. NIe ominęły ich niestety fale uchodźców, w tym tworzące się już bandy maruderów. Jej mąż zginął zastrzelony, jej losu można się domyślać, choć nigdy nie opowiada o tych wydarzeniach ze szczegółami. Przeżyła z trudem kolejne lata, podczas samotnej wędrówki natknęła się na mieszkającego już w posiadłości Thortona, który zabrał ją ze sobą. Posiada niewielką ale cenną wiedzę o leczeniu chorób i opatrywania ran.
Michael Downey, Anna Downey

Małżeństwo z Nowego Meksyku, których historia jest podobna do tysiąca innych. Wojna, śmierć bliskich, ucieczka. Lata tułaczki i udręki. W Posiadłości mieszkają od 2 lat.
Brenda
Znaleziona kilka miesięcy temu samotnie błąkająca się po pustkowiach, wycieńczona i bliska śmierci. Od czas przyprowadzenia do Posiadłości nie powiedziała ani jednego słowa. I choć rozumie co się do niej mówi sama się nie odzywa. Wygląda na około 8 lat. Cicha i spokojna, budząca się w nocy z krzykiem z powodu dręczących jej koszmarów. Zajmuje się nią Elizabeth.
Carlos 
Carlos był nastolatkiem kiedy spadły bomby. Jego rodzice zmarli w górach gdzie schronili się wraz pozostałymi uciekinierami z Walsenburga zatrutego bronią chemiczną i biologiczną. Z rodziny ocalał on i siostra. Udało im się przeżyć i z niedobitkami wrócić do spalonego miasta. Ich społeczność miała się całkiem dobrze dopóki nie spadła na nich tajemnicza zaraza. Tutaj znaleźli go McCabe i Mood i zabrali do Posiadłości. Carlos pomaga przy pracach rolniczych i trochę poluje.
Offline